Akcja spektaklu dzieje się w salonie fryzjerskim "Szalone nożyczki", którego właścicielem jest mistrz grzebienia i nożyczek Tonio Wzięty. Wynajmuje on salon od mistrzyni fortepianu Izabeli Richter. Pewnego dnia zostaje ona zamordowana w swoim mieszkaniu znajdującym się tuż nad salonem pana Tonia
Trafiły (w 1997 r.) do księgi rekordów Guinnessa jako najdłużej
(nieprzerwanie od 29 lat) grana (poza musicalami) sztuka na scenach
amerykańskich. Zdobyły wyróżnienie pisarzy America`s Raven Award
(przyznawane utworom z wątkami kryminalnymi) oraz nagrodę Charliego
Chaplina. Przetłumaczone na kilkanaście języków (po czesku np.
„Bláznivé nůžky"), do tej pory doczekały się niemal 50 tysięcy
przedstawień na całym świecie. W polskich teatrach „Szalone nożyczki"
Paula Pörtnera (1925-1984), niemieckiego dramaturga i poety, cięły (i
dźgały!) w Białymstoku, Bielsku-Białej, Cieszynie, Gdyni, Elblągu,
Krakowie, Słupsku, Wrocławiu, Zielonej Górze. Najdłużej w Łodzi i
Warszawie - strzygą spostrzegawczość widzów już dziesiąty rok.
Brawurowa komedia Pörtnera dzieli krytyków na „za" i „przeciw", publiczność zaś wciąga do zabawy, o ile zabawą da się nazwać kryminalną zgaduj-zgadulę (z trupem znanej pianistki w tle), polegającą zresztą bardziej nie na odnalezieniu, co wytypowaniu mordercy wedle własnego widzimisię, a dokładniej zdaje mi się. Precyzyjniej - zdaje nam się, gdyż główny smaczek polega na zaaranżowanym, wspólnym głosowaniu, wyłaniającym zbrodniarza, a każdorazowo (zależnie od osądów publisi) może nim być w „Szalonych nożyczkach" kto inny. Bo teatr to pełną gębą interaktywny, aktywizujący, gdzie widzowie, początkowo jedynie obserwujący akcję, ferują końcowy wyrok, zawierzywszy swej umiejętności spostrzegania i kojarzenia scenicznych detali, zachowań każdego z bohaterów „fryzjerskiej" farsy. Przy okazji dowiadujemy się wiele o sobie: kto z nas gapa, kto bystrzak, kto detektywistyczne antytalencie, a kto ma zadatki na współczesnego Sherlocka Holmesa czy porucznika Colombo.
Nie oglądałem innych polskich wystawień „...nożyczek", chociaż wiem, że zdania krytyki na temat poszczególnych realizacji różnią się nieraz zasadniczo. Słyszałem, że gdzieniegdzie (jakkolwiek trudno to sobie „wystawić") momentami wiało nudą... Za jakość „...nożyczek" obejrzanych w warszawskim „Kwadracie" gotów jestem ręczyć, razem - jak mniemam - ze wszystkimi, którym udało się zdobyć bilety czy wejściówki. Niebawem scena przy Czackiego dobiegnie do pięćsetnego przedstawienia, a sala (nabita!) reaguje żywiołowo i chętnie wchodzi w „śledczy" dialog, konwersuje z aktorami. Ci z kolei nie pozostają dłużni i przygotowani na różne (przewidywalne i nieprzewidywalne) warianty podsycają temperaturę tego teatralnego śledztwa, zręcznie kontrując zarzuty - to rzeczowym udokumentowaniem, to inteligentną ripostą, doprawioną improwizowanym, adresowanym konkretnie (do konkretnego „śledczego"-widza) żartem.
„Kwadratowi" aktorzy grają... Jest taki
adekwatny regionalizm „w samo prawie..." (oznaczający tyle, co w sam
raz). „Kwadratowi" aktorzy grają „Szalone nożyczki" w sam raz - z
wyczuciem, bez szarży, z kulturą (nawet kiedy schlebiają konsumentom
żartów i żarcików mniej wyrafinowanych, bo i tacy konsumenci na sali
się trafią). Prym wiedzie uwodzicielski Tonio Wzięty (maestro
grzebienia, nożyczek (!) i suszarki - właściciel fryzjerskiego salonu),
którego Jacek Łuczak (grający gościnnie aktor łódzkiego Teatru
Powszechnego) obdarowuje na równi ekspresją, jak uczuciową
delikatnością mimozy; potrafi rozśmieszyć profesjonalną nieudolnością
golibrody i wzruszyć rozpaczą nad przygotowywanym przezeń dla
przyjaciół, a przez roztargnienie przypalonym garnkiem gulaszu. Łuczak
nie odpuszcza - (niczym Era Plus, nie marnuje żadnej minuty) jest go
pełno, wszakże tak, by nie przyćmiewać koleżeństwa. Przekonuje Ewa
Wencel jako jazgotliwa, trudna do opanowania Pani Dąbek (żona posła, z
wyraźną chętką do skoku w bok) i nieco zblazowana, jakby w ondulowanym
rozrzewnieniu zawieszona między niebem a ziemią, zarazem trzeźwo
myśląca i twardo (na gigant-obcasach) stąpająca po ziemi Barbara
(współwłaścicielka fryzjerni), grana przez Lucynę Malec.
Intryguje (ujawniony kochanek Barbary) Wurzel, handlarz antykami, rodzajowo (z charakternym gestem i akcentem praskiego biznesmena-cwaniaka) sportretowany przez - na swój sposób eleganckiego (ach, ten garniturowy, opięty sznyt!) - Macieja Kujawskiego. Całość galerii dopełniają nieumundurowani (zrazu incognito) stróżowie prawa: umiarkowanie przenikliwy, za to lekko dystyngowany (czyżby to już standard unijny?) Dominik (Grzegorz Wons), zamieszkujący na stałe w podwarszawskim Świdrze „potomek" bohaterskiego porucznika Borewicza i jego pomagier, jeszcze ostatecznie nieopierzony, porywczy policyjny młodziak („tętniący" hamowaną energią Paweł Małaszyński). Ale i tak - zgodnie z założeniem autora - główną rolę odgrywa w ostateczności publiczność, gdyż to do jej reakcji i chęci do uczestnictwa w "nożyczkowej" grze muszą dopasowywać się aktorzy.
Rezultaty
wzmiankowanych dopasowań sprawdźcie Państwo sami.
A przy okazji...
Jak świat światem, odkąd teatr (świadomy swej teatralnej umowności, a i
wyostrzonej dosłowności) zaistniał, dawał odbiorcy możliwość wyboru - z
grubsza rzecz ujmując: między „płaczem" a „śmiechem". Nie potrzeba
tedy, Kochani Krytycy, o co szat rozdzierać, od czci i wiary odsądzać,
wartościować i wskazywać, co też Kochany Widz w teatrze oglądać ma, a
czego - Waszym zdaniem - oglądać nie musi. Dyskusja bowiem o wyższości
„Hamleta" nad „Szalonymi nożyczkami" (czy też odwrotnie!) jako żywo
przypomina mniemanologiczny dylemat nieodżałowanego profesora Jana
Tadeusza Stanisławskiego o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad
(zbliżającymi się nieuchronnie) Świętami Wielkiej Nocy. I vice versa...